„On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się” (Łk 4, 30)
IV Niedziela Zwykła
Ewangelia, którą dziś rozważamy, jest kontynuacją fragmentu, który był czytany w ubiegłą niedzielę i opisuje dalszy ciąg wydarzeń związanych z pobytem Jezusa w Nazarecie (Łk 4, 21-30) - „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (w. 20). Jezus, odnosząc do siebie odczytany tekst Iz 61, 1-2, dał jasno do zrozumienia kim jest i jaka jest Jego misja. Mieszkańcy Nazaretu potwierdzali i podziwiali pełne wdzięku słowa płynące z Jego ust i to było wszystko, na co było ich stać w tym duchowym wymiarze. Przeszkodą, która uniemożliwiła przyjęcie Go jako Mesjasza było to, że znali Go od dziecka. Nie mogli uwierzyć, że ten syn ubogiego cieśli jest posłany przez Boga z tak wzniosłą misją, o której mówili prorocy. Byli przekonani, że przypisuje sobie zbyt wiele i wynosi się nad nich podając się za Bożego proroka. Zatwardziałość serc i niewiara, z jaką Jezus spotkał się w swoim rodzinnym mieście sprawiły, że mieszkańcy Nazaretu nie zobaczą znaków jakich On dokonuje, a gdyby nawet uczynił dla nich cud, to z pewnością i tak nie uwierzyliby w Niego, bo to przecież syn Józefa. W odpowiedzi na ich postawę Jezus stwierdził, że żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie i przytoczył fakty z historii Izraela, kiedy to Bóg posyłał swoich proroków do pogan, choć w Izraelu też byli głodni i chorzy potrzebujący pomocy i interwencji Boga. Chrystus chciał przez to powiedzieć swoim rodakom, że Bóg rozdziela swoje łaski komu chce i kiedy chce, i nie ma względu na osoby. Nie decyduje o tym ani przynależność narodowa czy religijna, nikt u Boga nie ma przywilejów ani specjalnych względów. Bóg zawsze patrzy na serce człowieka i przychodzi z pomocą tym, którzy Go szczerze szukają. Spieszy ze swoją łaską do tych, którzy go z wiarą oczekują. Pragnie On od każdego człowieka wiary, która stanowi klucz do życia wiecznego. Ale mieszkańcy Nazaretu źle zrozumieli słowa Jezusa. W ich mniemaniu Jezus wyżej stawia pogan od swoich rodaków i stąd ich gniew. Chrystus wypowiadając takie słowa pod ich adresem ugodził ich ambicje narodowe i religijne, dotknął ich do żywego powodując oburzenie, które znalazło swoje ujście w wyrzuceniu Go z miasta i próbie strącenia w przepaść. „On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się” (w. 30). I to jedyny cud jaki się wydarzył, którego oni zaślepieni gniewem nie pojęli. Nie wystarczy zachwycać się słowami Jezusa i pięknem Dobrej Nowiny, ale trzeba uwierzyć, że On jest rzeczywiście posłanym przez Boga Zbawicielem świata.
Dziś jesteśmy świadkami sprzeciwu, na jaki Chrystus natrafił już na samym początku swego posłannictwa - w rodzinnym Nazarecie. Czyż czasy, w których żyjemy, nie są już groźną lekcją tego, czym może się stać społeczeństwo i ludzkość wówczas, gdy ewangeliczną prawdę i miłość uzna się za nieważną? Gdy się ją postawi poza marginesem światopoglądu czy ideologii, gdy się ją wykluczy z wychowania, ze środków przekazu, z cywilizacji, z polityki? Czy czasy, w których żyjemy – nie stały się już dość groźną lekcją tego, do czego taki program społeczny prowadzi? I czy lekcja ta nie może się stać jeszcze groźniejsza? Człowiek każdy – i ludzkość cała – żyje „pomiędzy” miłością a nienawiścią. Jeżeli nie przyjmie miłości, nienawiść łatwo znajdzie do niego przystęp i zacznie go wciągać coraz bardziej, wydając coraz to bardziej trujące owoce (Św. Jan Paweł II, Homilia 3. 02. 1980 r.).
Zatem z Jezusem, czy przeciw Niemu?
Marek Stankiewicz