W dzisiejszej odsłonie nieco o wizytach siostry Jadwigi Skudro w Szczecinie. Gościła w parafii Świętego Ducha oraz w Sanktuarium MB Fatimskiej na os. Słonecznym. Ilustrację tych wydarzeń stanowi materiał zdjęciowy pochodzący ze zbiorów Krysi Zawal oraz archiwum DKS, z którego wydobyłem również ciekawy materiał o siostrze Jadwidze autorstwa Tomasza Strużanowskiego pt. "Prowadziła małżeństwa do Boga". Artykuł publikowany był w kilku miejscach, po raz pierwszy w magazynie Familia w 2010 r. Zapraszam do lektury i skromnej tym razem wspomnieniowej galerii.
Prowadziła małżeństwa do Boga
/Tomasz Strużanowski - Magazyn Familia 11/2010/
Świat stał przed nią otworem. Jadwiga Skudro pochodziła z zamożnej rodziny, była piękna i inteligentna. Jako nastolatka odkryła w sobie powołanie zakonne i wybrała klasztor. Gdy była już stateczną zakonnicą po sześćdziesiątce, Bóg obdarzył ją nowym powołaniem.
Siostra Jadwiga Skudro urodziła się w grudniu 1914 roku w Kijowie. Jej ojciec Antoni, inżynier elektryk, absolwent Politechniki Kijowskiej, był dyrektorem filii firmy Siemens odpowiedzialnym za elektryfikację Krymu, co zapewniało rodzinie odpowiedni poziom życia. Po wybuchu rewolucji październikowej zawalił im się świat; ojciec, zdegradowany do roli robotnika, cudem uniknął rozstrzelania przez bolszewików, a matka zmarła na tyfus w 1920 roku. Dwa lata później rodzina Skudrów (Antoni po śmierci żony poślubił jej młodszą siostrę Wandę) osiadła w Zakopanem, w pensjonacie prowadzonym przez babcię Jadwisi. Z tego okresu pozostały Jadwidze wspomnienia zabaw z małym Zdzisiem Jeziorańskim, późniejszym „kurierem z Warszawy”. Antoni otworzył zakład elektrotechniczny, który świetnie prosperował. Dziesięcioletnia Jadwiga została natomiast wysłana do Zbylitowskiej Góry koło Tarnowa, gdzie siostry z Sacré Cœur (Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa) prowadziły szkołę dla dziewcząt. Tu w 1933 roku zdała maturę.
Cudowne lata
W życiu Jadwigi był to bardzo szczęśliwy okres. W szkole istniała harmonia między nauką, modlitwą i odpoczynkiem, karnością i poczuciem humoru. Uczennice – wspominała po latach siostra Jadwiga – były zżyte, poważnie traktowały naukę, ale niektóre ich pomysły przyprawiały zakonnice o ból głowy. A to kogut wyskoczył spod łóżka o trzeciej nad ranem, wyrywając cały dom ze snu, a to dzwon nie obudził księdza, sióstr i uczennic na poranną Mszę św., bo ktoś owinął jego serce pakułami. Jadwiga też nie stroniła od figli. Jednocześnie w jej duszy zaczęło się dziać coś głębszego. Zauważyła, że bardziej od katechizmowych rozważań o grzechu i cnocie zaczyna ją pociągać osoba Jezusa Chrystusa. Kim był? Jak postępował? Co dla nas uczynił? Jak nas kocha? – te pytania ją nurtowały. Z żywota pewnej zakonnicy zapamiętała słowa Jezusa: „Przyrzeknij mi kwadrans rozmyślania, a ja ci przyrzeknę niebo”. Od tej pory Jadwiga co dzień znajdowała czas na modlitewne rozmyślanie. „Choć nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy, coraz mocniej odczuwałam pragnienie oddania się Panu na zawsze. Przeszkodą było dla mnie mniemanie, że do klasztoru wstępują tylko osoby, które słyszą głosy, mają wizje, nadzwyczajne objawienia itd. A u mnie nic z tego” – wspominała po latach. Zrodziło się w niej przekonanie, że z miłości do Jezusa należy Mu złożyć możliwie największą ofiarę. W jej przypadku miała to być rezygnacja z klasztoru na rzecz… zamążpójścia. „Pamiętam walkę wewnętrzną, jaką wówczas (miałam 14 czy 15 lat) stoczyłam, i «zwyciężyłam»! Obiecałam Bogu, że rezygnuję z powołania i wychodzę za mąż, chociaż nie było żadnego kandydata. To miała być ta ofiara. Na pociechę przyszła mi wówczas myśl, że Pan Jezus będzie na tyle dla mnie łaskawy, że pozwoli, aby mój mąż szczęśliwie umarł, a ja będę mogła, choć później, wstąpić do zakonu”.
Szalony karnawał
Na szczęście dla niedoszłego wybranka Jadwiga dorastała i snuła bardziej dojrzałe plany. Po maturze, pewna, że chce podążyć drogą powołania zakonnego, zrezygnowała z 5-letnich studiów i poszła do pracy. Zamierzała tak doczekać 21. urodzin, czyli pełnoletności. Z powodu niechęci rodziny władze zakonne podeszły do jej powołania ostrożnie i kilka miesięcy przed planowanym wstąpieniem kazały jej się „wykarnawałować”. Jadwiga zaliczyła więc 16 balów i pojechała na narty do Krynicy. Zwieńczeniem była podróż (Jadwiga nazwała ją przedślubną) z ojcem po Polsce i zwiedzanie m.in. Wilna, Lwowa, Małopolski i Wybrzeża. W Sopocie wybrała się do… kasyna – chciała sprawdzić, co czuje człowiek opętany hazardem… W maju 1936 roku wypoczęta i opalona stawiła się w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Sacré Coeur we Lwowie i rozpoczęła postulat. Skierowano ją na dwa lata do nowicjatu w Brukseli, gdzie w marcu 1939 roku złożyła pierwsze śluby. Do Polski wróciła w samą porę, by doświadczyć grozy wojny.
„Dał nam Bóg przejść Bug”
Trafiła do placówki we Lwowie, mieście, które w ciągu miesiąca z polskiego stało się „czerwone”, sowieckie. W szkole władze zakwaterowały aktorów. Zakonnice, pracujące jako kelnerki, serwowały im posiłki. Ojciec, świadomy, czym grozi jedynaczce przebywanie w sowieckiej strefie okupacyjnej, zorganizował przewodnika, który przemycił Jadwigę i jej współtowarzyszkę przez „zieloną granicę” do Generalnej Guberni – przekroczyły wpław graniczny Bug i dotarły do Warszawy. Tutaj, we względnym spokoju, Jadwiga doczekała końca wojny. Kolejne 30 lat jej życia zakonnego wypełniły posługi z ramienia Zgromadzenia. W 1947 roku w Rzymie złożyła śluby wieczyste, a potem pracowała jako nauczycielka, opiekunka internatu, wychowawczyni, katechetka i osoba dbająca o finanse klasztoru.
Nowe powołanie
W 1969 roku rozpoczął się ciąg zdarzeń, które odmieniły życie siostry. Ukończyła trzyletnie Studium Rodzinne w Poznaniu, a w 1972 roku odbyła trzymiesięczną podróż po Włoszech, Francji i Belgii, aby przekonać się, jak w tych krajach działa duszpasterstwo rodzin. Po powrocie miała podjąć pracę w poradnictwie rodzinnym w jednej z poznańskich parafii. W przeddzień wyjazdu z Paryża ktoś skierował ją do centrali Equipes Notre Dame, ruchu skupiającego katolickie małżeństwa, założonego przez francuskiego księdza Henri Caffarela w 1938 roku. Obdarowano ją tam walizką materiałów formacyjnych w języku francuskim. W Belgii, która była kolejnym etapem jej podróży, siostra zapoznała się z życiem tego ruchu. Przez miesiąc sumiennie uczęszczała na spotkania formacyjne małżonków. Po powrocie do Polski okazało się, że plany zatrudnienia w poradnictwie rodzinnym są nieaktualne; walizka z materiałami formacyjnymi trafiła na strych, a siostra podjęła pracę jako sekretarka biskupa Kazimierza Majdańskiego.
„Nie jest taka głupia”
Na początku lat 70. w posoborowej rzeczywistości polskiego Kościoła coraz wyraźniej zaczął zaznaczać swoją obecność Ruch Światło-Życie, potocznie zwany oazą. Zainicjowany w 1954 roku przez księdza Franciszka Blachnickiego (dziś kandydata na ołtarze) rekolekcjami dla ministrantów, z czasem objął młodzież szkół średnich, studentów i młodzież pracującą. Założyciel stanął przed kolejnym wyzwaniem: wśród tych, którzy trwali w formacji oazowej, przybywało małżeństw. Ksiądz Blachnicki szukał inspiracji do uzupełnienia materiałów programowych ruchu o wymiar małżeński. Gdy dowiedział się o zakonnicy, która ma powiązania z ruchem Equipes Notre Dame, w czerwcu 1974 roku zaprosił siostrę Jadwigę na rekolekcje oazowe w centrum ruchu w Krościenku nad Dunajcem. Sześćdziesięcioletnia już wtedy siostra Jadwiga wzięła udział w swojej pierwszej oazie. Zaczęło się nieszczególnie. Przedstawiona przez księdza Blachnickiego jako osoba do pomocy, została skierowana do… kuchni, co nie odpowiadało jej uzdolnieniom. Mogła jednak brać udział w konferencjach dla małżeństw, a jako świeżo upieczona absolwentka studium rodzinnego stawiała takie pytania, że po dwóch dniach małżonkowie oznajmili księdzu Blachnickiemu: „Ta siostra z kuchni nie jest wcale taka głupia i mogłaby nam pomóc”… I siostra Jadwiga zaczęła głosić konferencje o duchowości małżeńskiej.
Duchowa matka
Wkrótce przywieziona z Paryża walizka bardzo się przydała… Na początku 1975 roku siostra Jadwiga została na stałe oddelegowana do pomocy księdzu Blachnickiemu przy tworzeniu Domowego Kościoła – małżeńskiej gałęzi ruchu Światło-Życie. Przez trzydzieści lat (aktywność ograniczyła dopiero po dziewięćdziesiątce) zjeździła Polskę wzdłuż i wszerz. Zakładała kręgi Domowego Kościoła, prowadziła rekolekcje dla małżeństw, a przede wszystkim dawała świadectwo głębokiej, żywej relacji z Bogiem. W świadomości małżonków jawiła się coraz bardziej jako duchowa matka. Uczyła, jak łączyć życie pełne codziennych trosk z pogłębionym życiem duchowym. Tysiące małżeństw, z którymi się zetknęła (bezpośrednio lub przez opracowane przez nią materiały formacyjne), pamięta świadectwo wiary siostry Jadwigi: prostolinijnej, mocno stąpającej po ziemi, ale też radykalnej, zakorzenionej w Bogu. Na co dzień zwyczajna, swojska – skłonność do żartów, dar opowiadania i nieprzeciętna inteligencja zjednywały jej ludzi. W sprawach duchowych nie była skora do kompromisu; uważała, że głębokie życie religijne jest możliwe w każdych warunkach i żadne okoliczności nie zwalniają małżonków z codziennej modlitwy, rozważania Pisma Świętego, nieustannego umacniania wzajemnej miłości, troski o dobre relacje i starannego wychowywania dzieci. Po emigracji księdza Blachnickiego, wymuszonej przez stan wojenny (w grudniu 1981 roku), na jego prośbę przejęła odpowiedzialność za Domowy Kościół, który wtedy prężnie się rozwijał (dziś do tej wspólnoty należy około 13 tysięcy małżeństw w Polsce i za granicą). Prowadziła małżonków ku coraz większej samodzielności, dzięki której obecnie Domowy Kościół określa się jako ruch świeckich w Kościele (w łączności z kapłanami jako duchowymi doradcami).
„Nie dam wam spokoju”
Mimo licznych chorób i wypadków siostra Jadwiga długo zachowała sprawność. Gdy skończyła 90 lat, samodzielnie podróżowała pociągiem po Polsce, prowadziła rekolekcje i dni skupienia. Niemal do końca uczestniczyła w ogólnopolskich spotkaniach członków Domowego Kościoła. Zmarła, a raczej cichutko zasnęła, 28 września 2009 roku w klasztorze w Warszawie. Jej pogrzeb zgromadził około tysiąca osób z całej Polski, które pragnęły wyrazić wdzięczność za jej duchowe prowadzenie i świadectwo wiary. Okazało się, że i na ten dzień siostra Jadwiga przygotowała niespodziankę: podczas uroczystości odczytano jej „pożegnalny bilecik”, zawierający dziękczynienie Bogu za wszystko, czego dokonał w Domowym Kościele. Zebranym najbardziej utkwiły w pamięci końcowe słowa: „Cieszmy się, radujmy – i obiecuję wam dalszą pomoc, gdy Bóg mnie weźmie do siebie. Obiecuję, że nie dam Wam spokoju”.