Transmisja na żywo
Ogłoszenia
Chór "Cantamus Domino"
Warsztaty muzyczne - podzwonne
Jest piątek wieczorem. Nasz synek już zadowolony tłumaczy babci zawiłości konstrukcji klocków Lego. Tymczasem ja z żoną mkniemy do Dziwnowa, gdzie zaczyna się pierwsza (z wielu tego weekendu) próba śpiewu.
Dojeżdżamy do ośrodka – oczywiście spóźnieni – szefowie nie chcieli dać szybciej wolnego, ale to już nieważne… Bagaże szybko do pokoju, Kasia zajmuje się rozlokowaniem, a ja biegnę jak oparzony na świetlicę - na próbę chóru. Wszyscy już po „rozgrzewce” głosowej, ale na szczęście jeżeli chodzi o nowe melodie to dopiero panie trenują. My tzn. pięciu Balotellich – oj przepraszam – pięciu Bocellich z Bukowego J (wszystko na „B”) dopiero zaczynamy się uczyć swojej melodii. No i tak mijają kolejne kwadranse pierwszego wyjazdowego zgrupowania pod wodzą naszego trenera Krzysztofa. Potem czas na kolację, a po kolacji wspólne spotkanie, ale tym razem już w szerszym gronie, tzn. razem z naszymi rodzinami, które tu z nami przybyły. Na początek spotkania wspólna Droga Krzyżowa, podczas której modlimy się szczególnie za tych, którzy niestety leżą w szpitalu zamiast być z nami nad morzem, tj. za Ewę i Teresę. Potem wspólnie siadamy przy herbatce i pomimo, że w większości śpiewamy w tym chórze już trzeci rok, to każdy po kolei się przedstawia bliżej, mówiąc kilka zdań o sobie. I słusznie – może nareszcie zapamiętam wszystkie imiona J. W międzyczasie – zaskoczeniem nie będzie to pewnie – śpiewamy sobie, tym razem przy gitarze. Przed północą wszyscy grzecznie do łóżeczka – jutro pracowity dzień.
W sobotę po śniadanku zaczynają się już próby pełną piersią, a ściślej – pełnym gardłem. Najpierw półtora godzinki panowie. Na „dzień dobry” pytanie od naszego maestro: „A lusterka przywiezione?” No to lecimy do sąsiedniego budynku do pokojów po lusterka i zaczynamy wspólny trening – przed lustrami. Wszystko po to, żeby uświadomić sobie z pomocą Krzysztofa, jak śpiewać, ażeby gardła sobie nie zedrzeć no i wiernych nie wystraszyć z kościoła. Faktycznie – uwagi działają – jakoś lżej się śpiewa. Po półtorej godzinie czas na kolejne głosy – tym razem żeńskie alty i soprany. My mamy wolne. Idziemy więc z Kasią pozwiedzać senną o tej porze roku miejscowość, no i rzecz jasna nad morze. Swoją drogą – dopiero teraz za dnia dostrzegamy, w jak urokliwym miejscu jesteśmy zakwaterowani nad brzegiem Dziwny.
Docieramy na plażę. Jacek z rodzinką niosącą patyki do akwarium już ją opuszczają. W miasteczku wieje wiatr, natomiast na plaży kompletna cisza, piękne słonko, super. Na piasku napisy z imionami – aha, nasi tu byli. O! Nie tylko byli, ale co rusz ktoś jest. Dzisiaj plażą „rządzi” Szczecin Bukowe. Jeszcze chwila spaceru, a potem w samochód i do pobliskiego Międzywodzia na obiad. W restauracji po chwili pojawiają się kolejne znajome twarze z chóru – tutaj też „rządzi” Szczecin Bukowe ;) Po obiedzie znów próba – tym razem już całym chórem. Nasz dyrygent dwoi się i troi: „Równo, równo! Nie dojeżdżamy z dźwiękami. Podniebienia wysoko – jak przed lustrem. Brzuszki nisko. Nie czekamy na sąsiada – polegamy na sobie…”. I tak do wieczora. Po przerwie znowu próba – nikt nie narzeka – skoro uszy dyrygenta mogą znieść to wszystko, to nasze gardła tym bardziej…
Na wieczór o 21 znów wspólna modlitwa i spotkanie w pełnym gronie przy suto zastawionym stole. Podczas uczty, pośród radości, śpiewów i dźwięków gitar zapadają ważne decyzje – nasz chór zyskuje nazwę „Cantamus Domino” – „Śpiewamy Panu”. Mamy też już oficjalnie panią Prezes i Skarbnik. No to pora zaśpiewać coś z repertuaru Dżemu, trochę szant (w końcu jesteśmy nad morzem), „Sokoły” itp. Tak mija dzień drugi.
W niedzielę po śniadaniu idziemy wspólnie na Mszę św. do pobliskiego kościoła. A potem, po mszy, idę z żoną na spacer – dziś jako pierwsze mają próbę panie, więc jest chwila czasu. No to znów na plażę – dziś troszkę mocniej wieje, ale też jest pięknie i słonecznie. Potem zachodzimy do przytulnej kawiarenki. Po pół godzinie trzeba lecieć na próbę. Tylko gdzie jest nasz ośrodek? Rety, kto by pomyślał, że to tyle drogi przedreptaliśmy wzdłuż tych wydm! Nareszcie dotarliśmy… No to przed nami ostania indywidualna próba samych mężczyzn. Potem druga grupa pań. Chwila odpoczynku – w końcu nawet nasz dyrygent nie może żyć samą muzyką i jodem… Po przerwie ostatnia – tym razem wspólna próba.
Tak, jak się można było spodziewać – jak się śpiewa tylko swoje partie głosowe to idzie nieźle, zaś wspólny śpiew trzech różnych głosów na raz – to już znacznie trudniej. Tym bardziej, że głowa kipi od ilości nut i dźwięków. W końcu Krzysztof oznajmia, że już starczy próby (he, he - ciekawe czy zlitował się nad nami czy nad swoimi uszami J). Teraz przed nami ostatni akcent muzyczny – zapraszamy nasze obecne tutaj rodzinki i śpiewamy dla nich na zakończenie to, czego się nauczyliśmy przez ten weekend. Okazuje się, że chwilka tej przerwy wystarczyła, żeby się lepiej dźwięki ułożyły w głowie. Próba generalna - przed rodzinami - wyszła nadspodziewanie dobrze. Dostaliśmy brawa. Oczywiście szczególnie należą się one Krzysztofowi. Jesteśmy mu wszyscy niesamowicie wdzięczni za to, że pozwala nam odkrywać w sobie to piękno, jakim jest śpiew; za to że udowadnia nam, iż jednak możemy próbować tworzyć coś, co wydaje się być z każdym miesiącem coraz piękniejsze. Jeżeli człowiek uświadamia sobie dodatkowo, że to wszystko jest jednocześnie modlitwą, że jest to trud na chwałę Bożą, że przecież śpiewamy Panu - to wszystko jeszcze bardziej nas uwzniośla. A jeżeli dodać do tego wszystkiego tę ciepłą, przyjazną atmosferę, jaka tu panuje, tę serdeczność ludzką, jaka panuje w chórze, no i jeszcze to urokliwe miejsce nad morzem… Słowem: dziękujemy i czekamy na kolejne warsztaty za pół roku. A póki co, przygotowujemy się z nowym zapałem do liturgii Wielkiego Tygodnia. Chwała Panu!
Rafał Flajszer
2013 © Wszelkie prawa zastrzeżone